Powieść zdecydowanie lepiej oddaje te skomplikowane relacje. Tam Frances też była wycofana, skoncentrowana wyłącznie na sobie, ale mieliśmy do niej dostęp poprzez wewnętrzny monolog. W serialu jest przede wszystkim wkurzająca przez tę swoją zbolałą minę i ciągłe odgrywanie ofiary. Świetnie jej to pod koniec wygarnęła zarówno Bobbie jak i Melissa. Ale raczej niewiele z tego zrozumiała.
Zawodzi tempo, momentami jest wręcz senne. Brakuje jakiejś energii, dynamiki.
A temat - nic nowego pod słońcem. Okrzyknięte jako obraz millenialsów, a dotyczy każdego pokolenia.
W serialu Frances przywodzi na myśl jakąś młodszą wersję Glenn Close z "Fatalnego zauroczenia" - mieszanka bycia ofiarą z jakąś obsesyjnością i niezrównoważeniem. tego rysu bohaterka w powieści jest pozbawiona. Jest irytująca z tą miną bambi i onanizowaniem się swoim introwertyzmem. Nick z kolei, chłop mówiąc wiecznie na przydechu i rzucający powłóczyste spojrzenia spod blond włosa jest zastanawiająco płaski, jednowymiarowy, mimo że początkowo obiecuje więcej. Bobbi też została sprowadzona do kilku ripost, dredów i bycia Afroamerykaną niehetero. Melisa z kolei ma serię scen, które nie łączą się w całość charakteru postaci., tu zadziorna, tak zbolała, tu trochę sexi, tu atakaująca, tak trochę nieheteronormatywna- jak pasuje do innych postaci akurat, ale nie jest to rozwój postaci.
Trochę ziew. Ogląda się to leniwie i czas się zaczyna dłużyć. "Normalni ludzie" to to nie są, a chyba ambicja była.